Scenariusz: Dwugłos w sprawie turystyki szkolnej

Głos został oddany.

Autor: Barbara Lepiarczyk, Leszek Kranz

Jest pełnia sezonu wycieczek szkolnych. Od Pomorza przez stolicę
i atrakcje Kazimierza czy Sandomierza po Karkonosze, Tatry i Halicz – wszędzie z autokarów wysypują się setki i tysiące młodych ludzi i z mniej lub bardziej zadowoloną miną podążają za mniej lub bardziej znudzonymi wychowawcami i przewodnikami ku kolejnym historycznym czy przyrodniczym atrakcjom, wyliczonym w programie wyjazdu. Kierowca autokaru może spokojnie zdrzemnąć się na kilka godzin lub urządzić sobie spotkanie przy kawie z sąsiadem z parkingu, za to sprzedawcy pamiątek zabierają się do pracy, po bloczki
z biletami i pieczątki sięgają „bramkarze” przy wejściu do muzeów i parków narodowych. Wycieczkowa karuzela kręci się do około 20 czerwca, by potem stanąć na chwilę i zmienić pasażerów na wakacyjnych wczasowiczów i obozowiczów. Kiedy we wrześniu przyjdzie kolejna pora wymiany uczestników zabawy, po krótkim postoju ruszy ponownie zapełniona po brzegi tymi samymi „pasażerami”, co w maju i czerwcu.

 

Czyżby ton powyższej wypowiedzi sugerował, że coś z pasażerami karuzeli jest nie tak? A może karuzela nie spełnia wymogów bhp? Przecież jako przewodnicy i piloci wycieczek a przy okazji nauczyciele z dość długim stażem pracy i pokaźnym doświadczeniem nie powinniśmy
w tej sytuacji narzekać na wycieczkowa hossę. Można odpocząć od szkolnej rutyny, a przy okazji jakaś dieta przewodnicka na konto wpłynie…

 

Brawo! Staż pracy i doświadczenie! Rozpoczynając ten dwugłos to miałam na myśli, tylko jakoś nie potrafiłam tego precyzyjnie nazwać. Staż pracy – nie ukrywam, że już 25 lat zajmuję się tzw. wychowaniem młodzieży, a przy okazji powiem Ci, że 22 lata prowadziłam szkolny klub turystyczny i dobre kilkanaście par butów zdarłam na szlakach turystycznych całej Polski (zagraniczne wyjazdy też były) jako pilot wycieczek, przodownik GOT a potem przewodnik.

 

No i???

 

Klubu już nie prowadzę, za granicę jeżdżę tylko z dorosłymi. Ze szkolnictwem wiąże mnie jeszcze tylko praca dydaktyczna. Po prostu nie mogę zaakceptować tej formy turystyki, do uprawiania której zmuszają mnie dzisiejsze wycieczki szkolne. To jest po prostu turystyka imprezowa, zero zainteresowania miejscami, które się odwiedza. Chodzi tylko o to, by być poza szkołą i domem, by móc zaszaleć w nocy. Przecież w ciągu dnia wszyscy są nieprzytomni! Śpią w autokarze, siadają przy pierwszej lepszej okazji na kamieniu czy krawężniku i odsypiają noc.

 

Nie przesadzaj. Zgadzam się z Tobą, że są i tacy, ale nie możesz wrzucać wszystkich do jednego worka. Sporo młodych ludzi autentycznie interesuje się historią, kulturą, przyrodą…

 

Mówisz sloganami. Moje wypowiedzi też może sloganami trąca, ale skłania mnie do nich po prostu praktyka. Wiesz, kiedy zdecydowałam się przestać jeździć z wycieczkami szkolnymi? Kiedy jakiś młody człowiek z grupy, którą standartowo przyprowadziłam nad Morskie Oko, przez zaklejone gumą zęby i przekrzykując własnego dyskmana powiedział „Po kiego….. żeśmy tu przyjechali?”

 

No właśnie, po co tam pojechali? Może byśmy się nad tym trochę zastanowili? Co decyduje
o wyborze takiego a nie innego celu szkolnej wycieczki? Może jemu naprawdę to Morskie Oko się nie podobało? Nie, nie, absolutnie nie zamierzam usprawiedliwiać słownictwa użytego przez wspomnianego przez Ciebie młodzieńca. Ale zgodzisz się ze mną, że wcale nie musiał być on fanem Tatr?

 

Jasne., że się zgodzę. Tylko, po co w takim razie tam pojechał? Przecież kilkudniowy wyjazd w rejon Zakopanego wcale nie jest tanią zabawą. Po co ten wydatek, jeżeli kogoś to nie interesuje? Chyba, że chodzi o to, co powiedziałam wcześniej: o okazję do „urwania” się mamie i tacie no i nauczycielowi. Słuchaj, z całym szacunkiem dla wszystkich naszych koleżanek nauczycielek i kolegów nauczycieli – no i dla nas samych jednocześnie – NIE MA SZANS, by opiekun wycieczki był w stanie kontrolować w nocy, co robi grupa. Jest to NIEWYKONALNE. Jeżeli ktoś sobie wymyśli, że się upije, wyjdzie przez okno na nocną dyskotekę czy że spędzi noc w nieswoim łóżku, ma więcej niż sporą szansę, że mu się to uda.

 

Ale z Ciebie fatalista-czarnowidz. Ile takich scenariuszy przeżyłaś w swojej praktyce?

 

Kilka. Na swoje pocieszenie musze dodać, że nie były zbyt drastyczne. Spróbuj jednak też spojrzeć na sprawę z takiego punktu widzenia: czy Tobie jako kierownikowi wycieczki czy pilotowi przyjemne jest tłumaczyć się gospodarzom obiektu z zapaskudzonej pościeli, zniszczonych sprzętów, interwencji policji czy pogotowia?

 

Daj spokój, przecież takie rzeczy zdarzają się również na wyjazdach z tzw. dorosłymi. Nie, nie mów, wiem, co chcesz powiedzieć: owi „dorośli” są odpowiedzialni sami za siebie. Rozumiem – paliłem się ze wstydu za moją grupę jako wychowawca nie raz i nie dwa. Zauważ jednak, że wycieczki były, są i chyba jeszcze długo będą stałym punktem szkolnych programów wychowawczych. Klasa raz pojedzie do Warszawy, gdzie z nudów będzie umierać połowa uczniów, a za rok pojadą w Bieszczady, gdzie pomysłodawcę tego wyjazdu na wieczne potępienie wysyłać będzie druga połowa.

 

Widzę tu pole do działania dla wychowawców – jeżeli jest tak, jak mówisz, mamy tu idealną sytuację do kształtowania postaw otwartości na inne wartości, tolerancji, do pokazywania młodym ludziom różnorodności i świata i ludzi. To dopiero brzmi jak slogany…

 

Slogany, nie slogany, coś w tym jest. A co sądzisz o tzw. turystyce kwalifikowanej? Może to jest jakieś wyjście dla osób autentycznie zainteresowanych jakaś konkretną formą rekreacji czy poznawania świata? Grupy turystyki kwalifikowanej chyba lubisz prowadzić? Bo ja uwielbiam.

 

To zupełnie inna para kaloszy. Ale miałeś kiedyś jakąś grupę turystyki kwalifikowanej firmowana przez szkołę? Bo w mojej praktyce zdarzały się one rzadko.

 

W mojej też. Myślę, że w szkołach nie ma klimatu do organizowania tego typu wyjazdów. Władze szkolne po prostu boja się wypuścić młodzież na spływ kajakowy czy na wspinaczkę. Formalności związanych z organizacja takiego wyjazdu jest sporo a jeżeli czegoś się nie dopatrzy i, nie daj Boże, zdarzy się wypadek, nie ma organizatorowi takiego wyjazdu czego zazdrościć.

 

Formalności jest też sporo przy organizacji nawet jednodniowego wyjazdu za granicę – śmieszy mnie trochę to, że wyjeżdżając na dwa tygodnie do Włoch trzeba załatwić tyle samo papierków i pieczątek, co przy jednodniowym wyjeździe do Czech, dajmy na to na Łysą Gorę… Ale wracając do naszego głównego tematu – nie pomagają szkolnej turystyce,
 a turystyce kwalifikowanej w szczególności,  nieszczęśliwe wypadki, jak np. tragedia pod Rysami sprzed półtora roku. Warto by też było porozmawiać o roli mediów w takich sytuacjach. Ale to już temat na kolejną rozmowę.

 

Skoro mamy pomysł na kolejną rozmowę, może zakończymy najpierw jedną ustaleniem protokołu rozbieżności.

 

Nie sądzę, by nasze punkty widzenia były aż tak rozbieżne. Wydaje mi się, że Twoja rola
w tej rozmowie polegała głownie na łagodzeniu moich ekstremalizmów. I dziękuję Ci za to. Reasumując, musimy powiedzieć, że ze szkolną turystyką może nie jest najlepiej, ale nie można wylewać dziecka z kąpielą. Dopóki są wychowawcy, którzy chcą wyjeżdżać
 z młodzieżą na wycieczki krajoznawcze czy turystyczne, dopóki są młodzi ludzie zainteresowani poznaniem świata, nie powinniśmy narzekać, lecz jednych i drugich utwierdzać w przekonaniu, że turystyka i krajoznawstwo to wspaniałe sprawa.

 

Czy jako potwierdzenia tej opinii mogę oczekiwać, że, jeżeli już nie teraz, to na jesieni poprowadzisz jakąś szkolną grupę w Tatry?

 

Pożyjemy, zobaczymy.

 

Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że naszą rozmową wsadziliśmy przysłowiowy kij
w mrowisko. Turystyka szkolna jest tematem budzącym spore emocje nie tylko w środowisku nauczycielskim czy przewodnickim. Myślę, że możemy zaprosić naszych czytelników do dyskusji nad jej przyszłością?

 

Nie mam nic przeciwko temu.

 

No to na zakończenie jeszcze się przedstawmy. Dwugłos w sprawie turystyki szkolnej spisali: Barbara Lepiarczyk – 25 lat pracy dydaktyczno-wychowawczej w szkole średniej, 22 lata prowadzenia szkolnego klubu turystycznego, 15 lat pracy przewodnickiej (przewodnik tatrzański i beskidzki) oraz Leszek Kranz – 22 lata pracy dydaktyczno-wychowawczej
w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum, tyleż lat prowadzenia wycieczek szkolnych, 15 lat pracy przewodnickiej (przewodnik tatrzański II klasy).

 

 

 

Głosuj
Miesiąc:
W tym miesiącu już głosowałeś/aś
Rok:
Ogólnie:
Copyright © 2009 PTH Technika